Słowa ostre jak sztylety, lecą w powietrzu gniewnie,
Jakby ich celem było zniszczyć, a nie mówić pewnie.
Z drobiazgu rodzi się burza, co serca w mroku chowa,
A każda rana zadana, w miłości echo woła.
Dlaczego wracamy do spraw już dawno minionych,
Do ran, które miały zniknąć, być zapomnianych, schowanych?
Przeszłość jak cień za nami się ciągnie,
A my ją chwytamy, jakby miała przynieść ulgę.
Brak zrozumienia – największy mur między nami,
Nie słuchamy siebie, a zamiast bliskości – ranimy słowami.
Szukamy dziury w całym, grzebiemy w niedoskonałości,
Zapominając, że miłość to przebaczenie, nie złość.
Każda taka kłótnia, choć może się wydawać mała,
Zostawia w sercach ciszę, co boli jak rana.
Zamiast budować mosty, wznosimy mury wysokie,
A potem tęsknimy, choć to my rzuciliśmy kamieniem głębokim.
Może czas nauczyć się milczenia w gniewie,
Odpuścić drobiazgi, spojrzeć na siebie w potrzebie.
Bo życie za krótkie, by ranić bez powodu,
Lepiej objąć się w ciszy i odnaleźć w sobie pogodę.
Niech miłość wygra tam, gdzie gniew chce zapanować,
Niech słowa przyniosą ciepło, zamiast zimna wzbudzować.
Bo sens kłótni bezcelowy, gdy bliskość jest blisko,
Niech zamiast walk – w miłości odnajdziemy wszystko.